W Polsce panuje zwyczaj określania niezidentyfikowanych zwłok mianem „N. N.”, czyli „nazwisko nieznane”. Z kolei w Stanach Zjednoczonych w zależności od płci nieznane ofiary nazywane są „John Doe” albo „Jane Doe”. Jednak niekiedy zdarza się, że z różnych powodów – na skutek jakiejś charakterystycznej cechy lub okoliczności śmierci danej osoby – nadaje jej się wyróżniający ją przydomek. Tak się stało w wypadku Lady of the Dunes, czyli „Pani z wydm”, której prawdziwa tożsamość od ponad czterdziestu lat pozostaje nieznana.
26 lipca 1974 roku byłby dla mieszkańców Provincetown w stanie Massachusetts zapewne kolejnym zwyczajnym dniem. Jednak policja otrzymała niepokojące zgłoszenie – przy drodze w pobliżu wydm pies rasy beagle, który wyrwał się swojej nastoletniej właścicielce, znalazł zwłoki kobiety. Później okazało się, że nie byli oni pierwszymi, którzy natknęli się na ciało. Kilka dni wcześniej makabrycznego odkrycia dokonały dwie młodsze dziewczynki, które również spacerowały tam z psem, jednak przerażone zastanym widokiem nie powiedziały o znalezisku nikomu. Nietrudno jest zrozumieć zachowanie dzieci. Zwłoki znajdowały się w stanie znacznego rozkładu, zaś insekty zdążyły już poczynić na nich niemałe spustoszenie. Martwa kobieta leżała całkiem naga na brzuchu, na zielonym ręczniku, z wetkniętymi pod głowę złożonymi dżinsami marki Wrangler i niebieską bandanką. Najbardziej przerażający był jednak inny fakt – obie jej dłonie zostały odrąbane. Policja podejrzewała, iż sprawca zabójstwa uczynił to, aby utrudnić identyfikację ofiary. Co do tego, że nieznajoma została zabita, nie było żadnych wątpliwości. Na jej głowie, niemalże odciętej na skutek duszenia, znaleziono dużą ranę, którą uznano za przyczynę śmierci kobiety. Ponadto poza dłońmi sprawca usunął kilka z jej zębów, co również miało doprowadzić do tego, aby pozostała anonimowa – w Stanach przed nastaniem ery testów DNA zapisy dentystyczne oraz zdjęcia rentgenowskie szczęk były jedną z najważniejszych metod rozpoznawania bezimiennych ciał.
Policji mimo wszystko udało się ustalić pewną ilość faktów na temat znalezionych zwłok. Zabita kobieta miała około 176 centymetrów wzrostu (później obniżono tę wartość do 170 centymetrów), około 66 kilogramów wagi i rude bądź kasztanowe włosy, związane w koński ogon gumką ze złotymi błyskotkami. Była atletycznej budowy ciała, a paznokcie u jej stóp zostały pomalowane różowym lakierem. Uwagę zwracały jej zęby, czy raczej te, których zabójca nie usunął. Dokonano na nich wielu zabiegów stomatologicznych, w tym założenia złotych koron, których ogólna wartość mieściła się wówczas w granicach trzech do ośmiu tysięcy dolarów. Problemy sprawiało określenie możliwego wieku kobiety. Po podsumowaniu wszystkich uznawanych za prawdopodobne wersji można podejrzewać, że Lady of the Dunes – jak ją nazwano – mogła mieć od dwudziestu do nawet czterdziestu dziewięciu lat. Przypuszczano również, że ofiara została zgwałcona już po śmierci za pomocą kawałka drewna oraz że była wcześniej notowana przez policję, a jej odciski palców znajdowały się w kartotekach. To dlatego sprawca jej śmierci wiedział, że musi pozbawić ją dłoni.
Dalsze śledztwo niestety przynosiło więcej spekulacji niż twardych dowodów. Brak śladów na miejscu znalezienia zwłok nakazywał sądzić, że Lady of the Dunes została zabita gdzie indziej, a jej ciało przeniesiono. Mogła również znać swojego zabójcę albo spać w chwili, gdy ją zaatakowano. Przeanalizowano liczne zgłoszenia o zaginięciach kobiet w zbliżonym przedziale wiekowym, jednak nie znaleziono żadnych wskazówek co do tożsamości ofiary. Z tego powodu zdecydowano się na stworzenie rekonstrukcji jej twarzy. Za pomocą czaszki oraz gliny współpracujący z policją antropolog Clyde Snow stworzył popiersie, mające przedstawiać potencjalny wygląd kobiety za życia. W późniejszych latach ponawiano te próby wielokrotnie – tym razem w formie szkiców bądź rekonstrukcji komputerowych. I choć kilka rodzin wierzyło, że rozpoznało w tych wizerunkach bliskie sobie osoby, dalsze badania z czasem wykluczały możliwość, że bezimienne zwłoki należą do którejś z zaginionych.
Za dwóch najbardziej podejrzanych w sprawie śmierci Lady of the Dunes uznano Jamesa Bulgera juniora, znanego jako Whitey Bulger – gangstera z Bostonu – oraz Tony’ego Costę – seryjnego zabójcę z Cape Cod. Drugi z nich został jednak niemal z marszu wykluczony z bardzo oczywistego powodu. Costa popełnił samobójstwo w więziennej celi w maju 1974 roku, na długo przed zabójstwem niezidentyfikowanej kobiety. W wypadku Whiteya sprawa nie była taka prosta. Dwa lata po upublicznieniu przez policję pierwszej rekonstrukcji twarzy zabitej pojawiły się relacje osób, które miały widzieć Bulgera w towarzystwie kobiety podobnej do tej przedstawionej na glinianym popiersiu. Znany też był fakt, iż Whitey zwykł wyrywać zęby swoim ofiarom. W sprawie Lady of the Dunes nie postawiono mu jednak żadnych zarzutów.
Jednym z najbardziej interesujących tropów był ten związany ze… światem filmu. Nieoczekiwanej obserwacji dokonał Joe Hill, pisarz i autor komiksów, zaś prywatnie syn samego Stephena Kinga. Hill jest wielkim fanem „Szczęk” Stevena Spielberga – oglądał tę produkcję setki razy. Nie zdarzyło mu się jednak widzieć jej na dużym ekranie, więc kiedy przytrafiła się odpowiednia okazja (z okazji czterdziestej rocznicy premiery filmu ponownie wyświetlano go w kinach), wręcz chłonął każdy szczegół. Wtedy też jego uwagę zwróciła jedna ze statystek, występujących w scenie obchodów Dnia Niepodległości. Kilka tygodni wcześniej Hill przeczytał książkę na temat tropicieli-amatorów – ludzi, którzy za pośrednictwem różnorakich źródeł, głównie internetowych, starają się dopasować niezidentyfikowane zwłoki do osób zgłoszonych jako zaginione. Sporo miejsca poświęcono w niej sprawie Lady of the Dunes… Sam pisarz uznał, że może to zbyt daleko idąca teoria, ale zbieżność faktów jest naprawdę wymowna: zdjęcia do „Szczęk” realizowano między majem a październikiem 1974 roku, około 160 kilometrów od Provincetown, zaś wypatrzona przez niego kobieta odpowiada opisowi anonimowej ofiary zarówno pod względem budowy ciała, jak i potencjalnego wyglądu oraz wieku. Nawet ubiór mógłby się zgadzać – statystka z ekranu ma na sobie między innymi dżinsy i niebieską bandankę. I chociaż policja uznała tę wskazówkę za „dziką” i „naciąganą”, wyraziła nią pewne zainteresowanie.
Lady of the Dunes nadal pozostaje bezimienna. Stało się tak, chociaż wiele osób wkładało i wkłada dużo wysiłku w odkrycie tożsamości zarówno jej, jak i jej zabójcy. Jedna z dziewczynek, które odkryły jej ciało, Sandra Lee, w dorosłym życiu została autorką książek o tematyce kryminalnej. W jednej z nich opisała historię nieznanej kobiety, której okaleczone zwłoki ma w pamięci do dziś.